Pijany Mistrz w krainie Alberta

Kategoria: Artykuły
Opublikowano: środa, 14, marzec 2007 15:45
Yotaar

Kanada. Lasy, góry, rzeki i jeziora. Niechybnie raj dla wędkarzy. Do tego czyste i nieskażone środowisko. Któż nie chciałby tam pojechać i powalczyć z okazami, o jakich tutaj możemy tylko pomarzyć? Ja chciałbym. Na przykład do prowincji Alberta. Albo do jakiejś innej. Może kiedyś? Na razie trzeba cieszyć się tym co mamy. A mamy sezon na pstrąga i blisko - przynajmniej ja - Kanał Szczakowski. Kanał, jak sama nazwa wskazuje, jest łowiskiem pstrągowo-lipieniowym. Tak przynajmniej powiedziałby pewnie oficer LWP.

Ubiegły rok zakończyłem łowiąc głównie lekkim Dragonem. Koniec sezonu, zmienna pogoda, słabe brania – generalnie lekki niedosyt. Niezły sprzęt, a przecież jednak jakieś niespokojne myśli pukały do siwej głowy – a może by tak jeszcze lżej? Z głową napakowaną takimi myślami przyszło mi pożegnać się z sezonem 2006.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 1
Po sezonie

Muszę dodać, że mimo zachwytu nad Conquestem 51 S, skłaniałem się raczej do zakupu nowego kija, a nie powiększania kolekcji multiplikatorów. I nawet nie myślałem o zbudowaniu wędziska, raczej o czymś gotowym z napisem St.Croix. Z drugiej zaś strony doświadczenie podpowiadało pewne parametry, które powinien spełniać wymarzony kij. Na pewno krótszy od Dragona i jednoczęściowy. I oczywiście lżejszy. Na pstrągi, klenie i okonie. Czy to wystarczy, żeby zlecić zbudowanie kija? Czemu nie spróbować….

Przejrzałem oferty blanków rodzimych rodbuilderów i wybrałem jeden z oferty Rodmasa. Spytałem milowo Łukasza czy wybrany model nadawałby się do zbrojenia castingowego. W rozmowie Łukasz skłonił mnie do wyboru innego blanku. W rozmowie? Nie, raczej w przesłuchaniu:

I parę innych tego typu. Przyznam szczerze, że po chwili moje obawy czy da się uszyć markowy garnitur na miarę i bez przymiarki wcale się nie rozwiały. Ale wątpliwości na temat zbudowania kija „na telefon” przepadły bez śladu. Od razu zrozumiałem, że mam do czynienia nie tylko z fachowcem, ale i pasjonatem. Roztrząsaliśmy głównie kwestie parametrów blanku i zbrojenia – z czarnej dzielonej rękojeści zrezygnowałem na rzecz korka. Foregrip został zastąpiony małym korkowym plasterkiem. Zielony kolor blanku jakość mi nie przypadł do gustu, ale z łatwością zrezygnowałem z życzeń na temat wyglądu na rzecz właściwości użytkowych kija. Zaproponowany kształt rękojeści zaakceptowałem po kosmetycznych zmianach. I tu następuje najgorsze – czekanie. Wreszcie kawał rury PCV trafił do moich rąk. Miłe zaskoczenie; w rurze był także płócienny pokrowiec. Sam kij od razu przypadł mi do gustu. Zielony kolor okazał się ładniejszy w naturze niż na zdjęciu. Wrapping w barwie blanku, czarny uchwyt i marmurkowa zielonkawa korkowa rękojeść czerwonawymi wstawkami.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 2
Uchwyt

Pijany Mistrz w krainie Alberta 3
Uchwyt

Do tego burgundowy Scorpion i ulubiona żyłka w kolorze zgniłej zieleni. Jakże wszystko się pięknie komponuje! Aż kusi, żeby cały zestaw, łącznie z ubiorem i dodatkami skomponować na zielono. Na szczęście mam stringi z koronką w podobnych odcieniach, które kupiłem w zestawie z zielonymi woderami. A na głowę? Co włożę na głowę? Kamień spadł mi z serca – mam przecież forumową zieloną czapkę. Umarł Yotaar Szary, narodził się ….Zielony. Gandalf mógł, to i ja mogę. Amen.

Wybór miejsca, które nadawałoby się do przetestowania nowej zabawki nie był trudny; Sosina zamarznięta, Dziećkowice wprawdzie nie, ale trudno zakładać, że o tej porze roku okonie miałyby żerować przy brzegu. A rzucanie bez nadziei na kontakt z rybą, jakoś mnie nie pociągało. Pozostał Kanał. Nie bez znaczenia był fakt, że to miejsce spełnia aż nadto warunki, dla których kijek został stworzony. Silnie zarośnięte brzegi wzdłuż których trzeba wędrować w poszukiwaniu miejscówek i mało miejsca na wymach.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 4
Lutowy poranek nad Kanałem

A zaczepów tyle, że można by je eksportować. Za to woda świetnie pasuje do kija, jest wprawdzie przezroczysta, ale w miłym zielonkawym odcieniu. Poza nielicznymi miejscówkami jest raczej płytko. Wyskakujący z wody pstrąg każe baczniej przyglądać się kształtom przesuwającym się po żółtawym dnie. One tu są! To jedna z atrakcji lutowych i marcowych wypraw na Kanał: w najgorszym wypadku kontakt wzrokowy, kropkowane ciała przemykające pomiędzy zatopionymi konarami, wyskoki, efektowne zbieranie pokarmu z powierzchni, albo agresywne odprowadzanie przynęty. To ostatnie jest szczególnie irytujące. Kiedy jeszcze nie znałem zwyczajów pstrągów, każde takie wyjście traktowałem jak nagrodę za cały wędkarski wysiłek, ukoronowanie wszystkich wyszukanych podstępów i zapowiedź nieuchronnego ataku. A potem nagły ruch ogona i … nic. Tylko rozczarowanie. Teraz wiem, że taka jest taktyka tej sympatycznej ryby, szczególnie duże sztuki aktywnie penetrują „swój” teren. Nierzadko się zdarza, że wychodzą do przynęt nawet trzy razy. Jak jeszcze trącają pyskiem , gruczoły dokrewne nie nadążają z produkcją adrenaliny.

I w takie miejsce wybrałem się testować mój nowy kij. Przypiąłem Scorpiona z nawinięta żyłką 0,20, pudełka wypełniłem wszelkiej maści lekkimi wabikami i … naprzód. Pierwsze rzuty już pokazały klasę zestawu. Zadaniem kija miało być wspomaganie pracy multika przy wyrzucie. Zadanie to spełnia rewelacyjnie. Wcześniej łowiłem ze Scorpionem w zestawie z Jaxonem i Dragonem. Z przyjemnością poczułem różnicę. Kij, którego ciężar wyrzutu opisany jest 2-9 g, z łatwością ładuje się przy gumkach na dwugramowych główkach. Rzucałem takimi już wcześniej, ale komfortu było w tym niewiele, poza tym działo się to nad Skawą, gdzie miejsca na wymach jest pod dostatkiem, a celność rzutu miała znaczenie drugorzędne. Po kilku dniach prób doszedłem do wprawy i posyłanie w siną dla gumek na główkach 3,5 g nie stanowiło żadnego problemu. Trochę inaczej było z woblerami – tu ma znaczenie także aerodynamika. Znakomicie lata pięciogramowy Hektor Gloga. Na Skawie spróbowałem też dwugramowego Tiny. Wcześniej łowiłem na niego, ale raczej spławiając z prądem. Teraz mogę nim rzucać. Nie leci daleko, ale leci. Na pewno trening pozwoli jeszcze zwiększyć dystans. Prowadzenie przynęty to kolejna zaleta tego kija. Przy obrotówkach i woblerach szczytówka ugina się lekko, a wędzisko przekazuje perfekcyjnie wszystko to, co dzieje się na końcu zestawu. Przy czym kij zachowuje się jak przedłużenie ręki. Reakcja jest automatyczna, mózg rejestruje wydarzenie ułamki sekund później niż zacięta ryba zaczyna walkę. Nadgarstek reaguje automatycznie. A co się dzieje ze szczytówką, gdy zdenerwowany trzydziestak próbuje rozwiązań siłowych? Ugina się trochę mocniej, świetnie trzyma zdobycz i niedbale przekazuje komunikat – mamy 100% kontroli. Bardzo żałuję, że nie dane mi było powalczyć z większym kropkami, ale moje zaufanie do mocy i sprawności kija jest tak wielkie, że postanowiłem wypróbować go w maju na szczupakach. Jestem spokojny, że te pięćdziesięciocentymetrowe „okazy” wyholuję z łatwością. Ten kij ma smukłość szpady i siłę miecza.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 5
Trzydziestak

I jeszcze coś. Mentalność. Czy jakiś konstruktor (bo producent masówek z pewnością nie) opisał taki parametr? Holując pstrągi, walcząc z zaczepami, rzucając zrozumiałem, że ten kij coś takiego ma. Na początku nie potrafiłem tego zdefiniować. W końcu jeździmy na ryby, marząc o życiówkach, a nie po to, żeby rozmyślać o duszy wędziska. Czy Kanał może obdarzyć okazem? Z pewnością. Jednym z nich jest pstrąg, który wśród swoich ma bankowo ksywkę Kolekcjoner. Ja nazwałem go po prostu Albert, bo jego kolekcjonerstwo wyprowadzało mnie wielokrotnie z równowagi. Mieszka ten osobnik przy końcu rozlewiska, pod zatopionymi drzewami. Na brzegu jest idealne miejsce do podania mu przynęty pod sam nos. Dwa, trzy metry od lądu leży sobie w wodzie, dobrze widoczny, zatopiony konar. My działamy tak – cichutko i sprawnie rzucamy i zaczynamy ściąganie. Tuż przed przeszkodą zwalniamy, nasz wobler wypływa i przeprowadzamy go bezpiecznie nad konarem. Gumkę podciągamy szczytówką do góry. Zero strat, bułka z masłem. A jak się bawi Albert? Otóż drzemie sobie pod zatopionym drzewem i obserwuje nasze zachowanie. Trudne to nie jest, bo jak wspomniałem wcześniej, woda jest klarowna i czysta, a fala pojawia się tutaj rzadko. Kiedy Albert stwierdza, ze takiego wabika nie ma w swojej kolekcji zaczyna działać. Pokazuje nam swoje sześćdziesięciocentymetrowe cielsko mniej więcej metr przed przeszkodą. Każdy wędkarz, a już na pewno, taki który spotyka Alberta po raz pierwszy zachowuje się podobnie: robi wszystko, żeby sprowokować rybę do ataku. Oczywiście zapomina o przeszkodzie. Kiedy nasz wabik wpija się kotwicami w zatopione gałęzie, Albert spokojnie odpływa. Podobno czasami słuchać jego chichot.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 6
Kraina Alberta kolekcjonera

Na szczęście jego mniejsi krewni nie byli tak ostrożni i oprócz frajdy, która miałem z obcowania z moim nowym nabytkiem, cieszyłem się też z brań i holu.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 7
Krewny Alberta

Kij trzyma znakomicie rybę, doskonale amortyzuje obdarzając wędkarza całym bogactwem doznań, po które przecież nad wodę jeździmy. Jest przy tym niezwykle… uczciwy. Ani raz nie miałem wrażenia, że holuje jakiegoś potwora. Prosty, jasny przekaz – mamy trzydziestkę dwójkę. I na nic się zdały odjazdy, nadwodne salta i wyskoki. Zawsze wiedziałem, co mam na końcu żyłki.

Pijany Mistrz w krainie Alberta 8
Kanałowy rywal pstrąga

Po jakimś czasie udało mi się znaleźć określenie na zachowanie mojego kija. Nonszalancja. Taki sam luz przy walce z zatopionym kawałem drzewska, taka sama niedbałość przy niespodziewanym zahaczeniu o pień. Jeszcze tylko brakuje, żeby raz za czas ziewnął. Pewny hol, sprężynowy wyrzut. A wszystko to na delikatnym blanku z perfekcyjnie dobranymi lekkimi przelotkami. Siła i niezawodna skuteczność zamaskowana pozorną delikatnością. Przecież ja to znam! Nie darmo oglądałem wczesną twórczość Jackie Chana. Pijany Mistrz! Wreszcie znalazłem właściwe określenie.

Poza taką charakterystyką ma także parametry:

Tekst i zdjęcia
Yotaar